Od BARF-a do RAW FOOD, czyli jak żywienie kotów zmieniło moją dietę,
wywróciło kuchnię do góry nogami i pokazało klucz do uzdrawiania ciała.
W moim życiu te rozmruczane, puchate czworonogi od zawsze odgrywały ważną rolę. Wychowałam się z kotką, która przybłąkała się do garażu mojego taty, kiedy miałam niespełna cztery latka. I choć rodzice dwukrotnie oddawali ją w dobre ręce, ona zawsze do nas wracała. Nie było rady, została więc z nami na zawsze. Woziłam ją w wózku dla lalek, przebierałam w ubranka. Każdego dnia uczyłam się jak postępować z czworonożnym przyjacielem i dorastałam razem z nią.
Po Perełce w moim życiu pojawił się Filip, Zuzia, Sylwester, Maciek, Fiffi, Krzysia i Misiek. A także spore grono bezdomnych zwierzaków. Dziś na stałe mieszkają ze mną 4 kocie egzemplarze. Dokarmiam dziko żyjące koty. Sterylizuję je, a kiedy trzeba pomagam w leczeniu i przygarniam kolejne bidy.
Mało kto wie, że to właśnie dzięki trosce o koty, zaczęła się
moja przygoda ze zdrowym odżywianiem i dietą raw food.
Mało kto jednak wie, że to właśnie dzięki trosce o nie, zaczęła się moja przygoda ze zdrowym odżywianiem i dietą raw food. Tak, tak. Właśnie tak! Chcąc zadbać o ich zdrowie i kondycję, zaczęłam czytać składy dostępnych na rynku karm dla kotów. Rozszyfrowywałam co kryje się pod tajemniczo brzmiącymi składnikami i uczyłam, że etykiety nie zawsze mówią prawdę. Wtedy też trafiłam na wiadomości o diecie BARF, czyli biologicznie odpowiedniej surowej diecie. Zaczęłam doszkalać się z jej komponowania, aż w końcu zdecydowałam się wyrzucić wszystkie ich puszki i chrupki i zacząć żywić surowym mięsem.
Jakież było zdziwienie weterynarzy, kiedy wyniki moich dwóch przygarniętych kotów z niewydolnością nerek, na surowej diecie zaczęły się z miesiąca na miesiąc poprawiać. Poprawiała im się sierść, stabilizowała waga. Spadał hematokryt i hemoglobina, a także mocznik i poziom białka, a rozchwiany jonogram wracał do normy. I to bez żadnych leków i kroplówek! Wszystkie nieprawidłowe wyniki udało się poprawić, stosując wyłącznie odpowiednią dla ich gatunku i dopasowaną do stanu zdrowia surową dietę. Opartą o surowe mięso i odpowiednie suplementy. Moje głównie leżące na łóżku i śpiące koty, zaczęły nagle brykać po całym mieszkaniu. Wskakiwać na szafy i mimo nieprzychylnych prognoz weterynarzy, przeżyły jeszcze długie, radosne lata.
To wszystko skłoniło mnie do refleksji nad jakością naszego jedzenia. Skoro w karmach dostępnych dla zwierząt stosuje się różne sztuczki i dodatki, to co stosuje się w żywności dla ludzi? Tym sposobem, idąc po nitce do kłębka, odkrywałam coraz bardziej przerażające fakty związane z produkcją, chemikalizacją i konserwacją dostępnego w sklepach pożywienia.
Zgłębiałam tajniki masowej produkcji żywności. Powoli dochodząc do wniosku, że gotowe produkty dostępne w sklepie, w ogóle nie nadają się do jedzenia.
Studiowałam tabele „E” dodatków i ich wpływu na nasze zdrowie. Zgłębiałam tajniki masowej produkcji żywności. Powoli dochodząc do wniosku, że gotowe produkty dostępne w sklepie, w ogóle nie nadają się do jedzenia. A potem zaczęłam wszystko przygotowywać w domu sama. Piekłam własne chleby na zakwasie, robiłam sery, makarony, przetwory mięsne, pasty i desery. Wraz ze zdobywaną wiedzą, powoli odstawiałam cukier, mięso, ryby, nabiał i gluten.
I choć widziałam, jak spektakularne efekty, biologicznie odpowiednie i nieprzetworzone termicznie pożywienie przyniosło moim zwierzakom. Kilka lat zajęło mi samej dojście do surowej, roślinnej diety. A także zrozumienie, że to właśnie w niej kryje się klucz do naszego zdrowia, energii i dobrego samopoczucia. W ogólnodostępnych źródłach próżno było bowiem szukać jakichkolwiek informacji na ten temat.
Trudno w to uwierzyć, ale moja przygoda ze zdrowym roślinnym odżywianiem, terapeutycznymi właściwościami jedzenia i uzdrawianiem własnego ciała, zaczęła się właśnie tak. Od kotów, diety BARF i surowego mięsa. To dzięki moim czworonożnym przyjaciołom dziś sama odżywiam się zdrowo. Przywróciłam ciału sprawność, której nie dały mi żadne leki ani operacje. I motywuję innych do zmiany diety i nawyków żywieniowych na lepsze.
Prawie zawsze za dojściem do zdrowia,kryje się jakaś historia,nie zawsze wesoła. Moje jedno kocie uwielbia surowe. Drugie niestety pół na pół. Uwielbia suche ciasteczka z marketu 😛
No niestety … dokładnie tak jest! U mnie ta historia jest bardzo niewesoła i to nie tylko ze względu na koty. Ale staram się przekuć swoje doświadczenia z chorobą w coś dobrego i pomagać teraz innym powracać do zdrowia. A sierściuchy już nigdy nie dostaną u mnie kupnej karmy. Raz w miesiącu jest u mnie dzień BARF-a i robimy dla nich mieszanki na cały kolejny miesiąc. Nie chce się jak diabli, ale nie widzę teraz innej możliwości. Pogodziłam się też z wielką zamrażarką stojącą w salonie 🙂